"Oida" Marty Michalak, kryzys psychiczny i "Bila voda" Kateriny Tuckovej
Dopadł mnie ostatnio mocny kryzys. Znowu wróciły napady lękowe, nocne wybudzenia z uczuciem duszności i rozpierania w mostku. Pierwszy raz w życiu nerwowy ból brzucha towarzyszył mi chyba przez cały tydzień. Stresowała mnie mama, jej zupełnie nieprzystający do mojego charakter ( a może mania, na którą cierpi), ludzie, wielość społecznych interakcji. Zauważyłam, że mocno przeżywam nadmiar, jak dla mnie, spotkań, rozmów, sytuacji, wydarzeń. Zachowuje się jak pies mojej mamy, który po intensywnym dniu, żeby zasnąć i się wyciszyć kotłuje się i poszczekuje w swojej filcowej budzie. Wyrzuca z siebie resztki energii, wypluwa stres i emocje, w końcu opada na miękką poduchę i zasypia, twardo i mocno. Ja, żeby się wyciszyć, leżąc już w łóżku scrolluje telefon, przerzucam wszystkie swoje myśli na drugą stronę ekranu, jestem tam w tej wirtualnej rzeczywistości, daje czas, żeby w realnym wymiarze opadł kurz wydarzeń i wszystko wróciło na stare tory. Pomaga. Pomagają mi bardzo rozmowy z moim K. i ruch fizyczny. Jazda na rowerze, szybkie i długie spacery. No i natura, ale to chyba oczywiste. Ostatnie chłodniejsze i deszczowe miesiące sprawiły, że kolor zielony opanował świat. Drzewa, krzewy, trawa, kwiaty, zapachy, otulają i uspokajają. Ale jakoś nie koją, nie dają nadziei, tylko wprawiają w stabilny stan istnienia. Tak czuję. Istnieję, ale ostatnio bez oczekiwań, marzeń, planów. Dzień za dniem, jakoś mija. Świat się zmienia, boję się tych zmian, ostatnio towarzyszy mi spore poczucie niepewności przechodzące czasami w strach. Niebezpieczni i bezwzględni ludzie dochodzą do władzy na całym świecie. Boję się ich, z całą pewnością się ich boję, ich agresji, nienawiści, głupoty i pyszałkowatości. Może dobrze się stało, że nie mam dzieci, nie chciałabym, żeby musiały żyć w pełnej przemocy rzeczywistości. Kolejny banał w mojej dziś zupełnie banalnej wypowiedzi. Może dlatego, że ja jestem banalna albo świat, w którym żyję.
Nic ostatnio nie czytałam, nie byłam w stanie. Kilka dni temu ściągnęłam na czytnik "Bilą vodę" Kateriny Tuckovej wydaną przez wydawnictwo Afera. Potrzebowałam czegoś co daje mi scrollowanie ekranu telefonu ale w postaci jakieś spójnej i długiej historii. Możliwe, że mi się udało, chociaż jestem dopiero na początku a "Bila voda" składa się z dwóch tomów, które liczą łącznie 800 stron.
P.S. Jednak nie powiedziałam Wam prawdy, że zupełnie nic nie przeczytałam. W tak zwanym międzyczasie pochłonęłam "Oidę" Marty Michalak wydaną przez Niszę. Bardzo mocno współodczuwałam ze światem przedstawionym w tej książce. Nie wdając się w szczegóły a upraszczając: jestem w zbliżonym do głównej bohaterki wieku, dużo myślę o tym, czy chcę mieć dzieci, czy w ogóle będę je miała. Ostatnie lata to rosnąca ciekawość, dotycząca moich przodków, kim byli, jacy byli, a nawet jakiejś tęsknoty za nimi! Wciąż, mimo że już od dawna jestem dorosła, docieram się z moją mamą i staram się obsadzić siebie w jakiejś niepodrzędnej względem niej roli. No i bardzo lubię książki dotykające tematu śmierci, ale nie w tak przeraźliwie smutny i rzewny sposób. Lubię literaturę, która przypomina nam o tym, że jesteśmy śmiertelni, że umrzemy, ale robi to w taki sposób, który wzrusza, a nie napełnia mnie przerażeniem. Nie tylko wzrusza, ale na nowo ustawia w moim życiu to, co jest ważne, co mniej ważne, a co zupełnie nieistotne. "Oida" była dla mnie właśnie taką literaturą.
W czasie kryzysu byłam przekonana, że nigdy już tu nie wrócę, na tę stronę, że to co tu tworzę nie ma sensu. Wróciłam. Cieszę się, że mam to miejsce.
Zostawiam mam zdjęcie moich ukochanych butów po kąpieli w karkonoskich majowych błotach.
Komentarze
Prześlij komentarz