"Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia"
Kolejna książkowa nowość, która tak ze mną rezonuje. "Złodziejka matek" Genow jest między innymi, a może przede wszystkim o ucieczce. Ucieczce ze świata, ze swojej aktualnej roli życiowej, jakości egzystencji, oddaleniu się od ludzi, których musimy widywać, dzielić naszą codzienność. Czuję dojmującą potrzebę takiej ucieczki. Obawiam się jednak, że mojej duszy nie chodzi tylko o przeprowadzkę w góry nad morze, do innego kraju czy nawet na inny kontynent. Ona chyba bardzo chce się uwolnić z ciała, pragnie zupełnie zmienić rzeczywistość w której się obecnie znajduje. Marzą jej się inne emocje, na pewno mniej bolesne w swej natarczywości, nie wywołujące płaczu i dojmującego poczucia smutku. Moja dusza fantazjuje o niczym nieskrępowanej wolności, czystości i jasności myśli, ściśle określonym celu, braku odwracaczy uwagi i nagłych skomplikowanych zwrotów życiowych akcji. Ona szuka spokoju, wytchnienia, oddechu, rozpłynięcia się w czymś dobrym, miękkim, ciepłym, bezpiecznym, otulenia miłością. Moja dusza planuje wybudować tamę dla nostalgii, rozpaczy, lęku i porywistego strachu.
Czasami fantazjuję o byciu zwierzęciem, stworzeniem wodnym, leśnym albo najlepiej takim, które żyje w górach, wśród drzew i blisko kojąco szemrzącego strumienia. Biorę też pod uwagę mój ukochany Bałtyk. Ale w tym morzu już w zasadzie mało co żyje, więc może nie. Ogromnym minusem planu przeistoczenia się w zwierzę jest brak książek w ich świecie. Ale może zachowuje się teraz jak ignorantka, może one mają coś lepszego od literatury? A może żyją tak, że jej nie potrzebują. Ja żyję tak, że potrzebuję jej jak tlenu, a może nawet bardziej.
Przyszedł weekend, byliśmy w górach, odbyliśmy dwie wędrówki, jedną pieszą, drugą rowerową. Pogoda była słoneczna, taka naprawdę wiosenna. Może brakowało tylko wody w strumykach i leśnych rzeczkach a drogi gruntowe zamiast błota, proponowały nam tumany wzbijających się w powietrze ziarenek ziemi i piasku. Jakaś ta wiosna w tym roku dystopijna. Nawet nasze rowery specjalnie się nie pobrudziły.
Dalej dziwnie się czuję, nie wiem, czy nie powinnam znowu odwiedzić psychiatry. Czasami ni z tego ni z owego przychodzą mi do głowy same smutki, widok zmarłych mi bliskich osób ludzkich i zwierzęcych, od razu oczy robią mi się wilgotne, muszę głośno i szybko oddychać, żeby powstrzymać wypływ łez. Góry i wysiłek fizyczny, który zawsze był dla mnie lekarstwem na gorsze samopoczucie tym razem nie do końca zadziałał. Po pierwsze czułam, że mam bardzo mało sił fizycznych, prosiłam K., żeby zwalniał, nie szedł tak szybko. Po drugie, leśne doliny mnie tym razem wręcz przygnębiały. Były ciemne, wilgotne i mroczne, w kolorach dominowała szarość i przykurzony rudy. Wędrowaliśmy po lesie bukowym, wszędzie dokoła widziałam korę koloru popiołu i zeszłoroczne, niegdyś żywo pomarańczowe liście. Co chwilę musieliśmy podnosić wysoko nogi albo przenosić rowery, na szlakach leżało bardzo wiele zwalonych przez wiatr drzew. Upiornie wyglądały wyrzeźbione przez żywioł drewniane sterczące z ziemi kikuty. Niemalże co kilkadziesiąt metrów mijaliśmy stosy idealnie pociętych i perfekcyjnie poukładanych konarów, jeszcze niedawno, żywych i zdrowych drzew. Wiosna to życie, a dokoła nas panował żałobny nastrój. Nic się nie zgadzało. Las, w którym jest więcej martwych niż żywych drzew, wiosna, która jest sucha i ciepła, zamiast mokra i wilgotna. Kto w tym roku przyniesie roślinom nowe życie, skoro pora roku, która przyszła po "zimie" nie potrafi tego zrobić? Mój nastrój też się nie zgadzał z miejscem i liczbą wyprodukowanych endorfin.
Pokonywałam te górskie szlaki i czułam się straszliwie samotna, mimo że obok był K. Było mi smutno i źle, wydawałam się sobie brzydka, źle ubrana i głupia. Przede wszystkim głupia. Taki mam teraz czas, znowu do mnie wróciły samobójcze myśli pociski, myśli zatrute strzały. Jeszcze czekam, może odejdą, ale na razie czuję się słaba i zupełnie bezbronna.
Komentarze
Prześlij komentarz