Moje wkurwienie, niezadowolenie i brak cierpliwości  wynikają w dużej mierze z uporczywej i męczącej mnie przerzutności uwagi. Czytając książkę, sięgam po telefon, oglądając serial przeglądam strony Internetowe, będąc w pracy myślę o mamie, bo mówiła ostatnio, że boli ją noga. Może trzeba ją namówić na wizytę u fizjoterapeuty, może wysłać do lekarza? W czasie wykonywania pracowych obowiązków googluje objawy bólowe, o których mówiła mi mama i oprócz tego, że na pierwszym miejscu pojawia się oczywiście rak, dostaje całą masę, porad "jak domowymi sposobami ulżyć w bólu nogi". Wszystkie je kopiuje i wysyłam mamie. Za kilka minut piszę do niej z pytaniem, co z podesłanych jej metod udało jej się już wdrożyć, czy jest lepiej? Dostaje odpowiedź, że ona dopiero wstaje, po śniadaniu spróbuje schłodzić nogę. Ze zniecierpliwienia przebieram swoimi nogami i za pół godziny znowu się do niej odzywam, i jak mamo, już mniej boli? Okazuje się, że wciąż leży w łóżku i nie ma zamiaru jeszcze wstawać, bo pod kołdrą jest jej dobrze i miło. Wzdycham i powoli zaczynam liczyć do 10 albo przynajmniej do 50, żeby uspokoić siebie i wrócić do jako takiej równowagi. I okazuje się, że nie umiem, chcę żeby wszystko zadziało się tu i teraz, żeby mama zastosowała się do zaleceń, które jej wysłałam i najpóźniej za 40 minut napisała mi, że ból zniknął, że może chodzić, biegać a nawet tańczyć. No i że okazało się, że dzięki tym wszystkim cudownych sposobom zrzuciła jeszcze ( zupełnie niepostrzeżenie) kilka kilogramów nadwagi i ma zdecydowanie lepsze wyniki hormonów tarczycy. Tak, to cała ja. Wszystko, naraz, natychmiast,  od razu, jednocześnie, w tej chwili. Straszliwie mnie to męczy. Niecierpliwość wzmaga, a raczej wywołuje moje wkurzenie. Jestem rozgoryczona brakiem szybkich efektów, koniecznością czekania na wynik, rezultat, skutek różnych działań i aktywności. Bardzo to dla mnie trudne, czekanie. Często się czeka i nie robi się nic albo nic już nie da się zrobić, nie trzeba albo nawet nie można. Czekanie na wynik ważnego medycznego badania, rozmowy o pracę, ciasto, czy będzie miało zakalec, czy urośnie, czy nowo posadzona sadzonka się przyjmie, powrót ukochanego z długiej podróży, odpowiedź na wysłany w ważnej sprawie e-mail. Życie to ciągłe czekanie, a ja ciągle jestem niecierpliwa i żądna natychmiastowości. 

Minęło parę dni, noga mamy wciąż boli, podobno to zapalenie okostnej, które nie przechodzi z dnia na dzień.  Spróbuję wykorzystać ten czas na naukę czekania. Może czegoś się nauczę. 

Moja praca polega na czekaniu, na ciągłym działaniu i wiecznym czekaniu na rezultaty. Pracuję z małymi ludźmi, którzy potrzebują wsparcia w rozwoju. Bywam niecierpliwa i skłonna do uporczywego ponaglania, namolnego dopingowania, często zniechęca mnie powolność i mozolność procesu terapeutycznego. Zazwyczaj obwiniam siebie, że nie dość dobrze działam, korzystam z niewłaściwych metod, nie szkolę się, nie używam najnowszych narzędzi terapeutycznych. Doskonale wiem, że zmiana to proces, że pewnych rzeczy się nie przyspieszy i często nie dzieje się tak z niczyjej winy. Z jakiegoś jednak powodu ta właśnie myśl, która zmywa ze mnie poczucie winy, gubi się wśród tysiąca innych, mówiących o moich zaniechaniach, niedociągnięciach i niedoskonałościach. Dlaczego? Dlaczego znowu sama na siebie wylewam wiadro pomyj. Łatwiej wymierzyć sobie policzek niż obdarować się pocałunkiem. To trochę przerażające, że zazwyczaj silniej działa ta mroczna, ciemna strona świata, pociąga nas smutek i cierpienie. Ciemność wygrywa, tak mi się zdaje. Chociaż staram się z nia walczyć całe życie. Wiele lat temu byłam bardzo depresyjną nastolatką, reagowałam głośnym i lekceważącym prychnięciem na zachęty mojej mamy, żebym spróbowała cieszyć się kwitnącymi kwiatami, słońcem i dobrym jedzeniem. Podobno byłam też bardzo płaczącym i rzadko zadowolonym dzieckiem. Ale może cierpiałam wtedy z powodu kolek niemowlęcych? W każdym razie jakoś się z tego wygrzebałam. Ale może nie na długo, skoro w wieku trzydziestu kilku lat z powodu zaburzeń lękowych zaczęłam chodzić na wizyty do psychiatry i regularnie przyjmować inhibitory zwrotnego wchłaniana serotoniny. Może jednak w mojej duszy mieszka więcej smutku, i tak już będzie, przepędzany co jakiś czas, wraca do mnie ze zdwojoną siłą i mówi: jesteś moja, od początku do końca, nie bój się, nie gryzę, chcę tylko być blisko ciebie, bo dobrze mi z tobą, bezpiecznie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Ćwiczenia z ciemności"

Vlogerka Szusz

Swirszczyńska jest mocą