Potrzeby

Zauważyłam, że mam ogromny problem z godzeniem się ze swoim gorszym fizycznym samopoczuciem, trudno mi zaakceptować chwilową niemoc. Ten stan mnie denerwuje, nawet czasami złości, nie lubię, kiedy coś mnie ogranicza, kiedy nie mogę robić tego, na co mam ochotę, "siedź w domu i daj organizmowi odpocząć"- powtarza K. i pilnuje, żebym naprawdę nie wychyliła nawet nosa z domu. Choruję czy bardziej przeziębiam się bardzo rzadko, chociaż pracuję z dzieciakami, więc na co dzień mam kontakt z niepoliczalną liczbą wirusów, bakterii i innych patogenów. Wychodzi na to, że powinnam być zadowolona ze zdolności obronnych mojego organizmu, mimo wszystko odczuwam w środku jakiś bunt. Kiedy próbuję to sobie racjonalizować, dochodzę do wniosków, że siedzenie w domu też bywa przyjemne, czytanie książek ( bez ograniczeń czasowych!), leżenie pod kocem, oglądanie durnot w Internecie ( kiedyś napiszę o tym więcej), niczym nieskrępowane lenistwo. No właśnie, ale ja chyba tego nie lubię, po dwóch dniach siedzenia w domu zaczyna mi siadać psycha. Na co dzień nie jest z nią najlepiej, ale w te dni robi się zdecydowanie gorzej. Do zachowanie względnej (n względnej podkreślam) równowagi psychicznej potrzebuje ruchu fizycznego, jazdy na rowerze, spaceru, pracy w ogrodzie. Dopiero kiedy mój organizm jest zmęczony, do głowy rzadziej przychodzą mi ponure myśli, związane z odchodzeniem, śmiercią, tęsknota za tymi, których już nie ma, nostalgię za czasem, który upłynął i strachy przed tym, co kiedyś nadejdzie. 
Czasami, kiedy K. nie ma  w domu i nie jestem pod jego kontrolą, zaczynam odkurzać. W chorobie szybciej się męczę, więc stan zmęczenia i satysfakcji przychodzi szybciej. Prace w domu nie znaczą dla mnie tyle, co aktywności na zewnątrz, jej rezultaty też są tylko namiastką tego, co daje mi np. przycinanie żywopłotu albo szybki spacer po lesie. Ostatnio, kiedy K. pojechał w góry, założyłam trzy grube bluzy, kaptur na głowę i poszłam do ogródka przycinać lawendę. Usprawiedliwia mnie tylko to, że na dworze było 18 stopni, słońce i zero wiatru. Jeszcze mu o tym nie powiedziałam, ale zamierzam, jak tylko wyjdę z przeziębienia. Ale wracając do głównej myśli, nie tylko potrzebuję fizycznie się zmęczyć ale również poczuć satysfakcję, jakiś rodzaj spełnienia. Dlaczego? Z poczucia obowiązku? Tak zostałam wychowana? Nie wiem, nie przypominam sobie, ale może gdzieś podprogowo, podświadomie została mi zaszczepiona taka potrzeba. 
Ostatnio zdecydowanie więcej przyglądam się sobie, obserwuję, zastanawiam się. Bardzo pomaga mi pisanie tego bloga, porządkuję to, co mam w głowie, sercu i Bóg jeden jeszcze wie, gdzie. Czerpię dużą satysfakcję z tej samowiedzy, czasami czuję, jakbym w ten sposób poznawała kogoś naprawdę interesującego, kogoś, z kim chciałabym się zaprzyjaźnić, a na pewno lepiej go poznać.
Co jeszcze dla mnie ważniejsze, zaczynam widzieć jakie mam potrzeby, zarówno te fizyczne jak i emocjonalne, jak funkcjonuje mój organizm, co na niego i jak działa. Powoli powoli tworzę jakaś instrukcję obsługi samej siebie. Jak długo będę nad nią pracować? Jak długo będzie aktualna? Nieważne, na ten moment liczy się dla mnie proces.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ofiara bezradności ( masażer wieloigłowy, chusta do jogi)

Woolf, Gombrowicz i Gay

Sadzić!