Vlogerka Szusz


 Oglądam czasami vlogi na youtube. Traktuję to jako formę rozrywki, która obniża mój stres, nie wymaga dużych pokładów koncentracji ani wyższych form myślenia. Chyba każdy z nas lubi od czasu do czasu podglądać życie innych. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to co widzimy na ekranie jest pewną kreacją rzeczywistości, mijaniem się z prawdą, ale są chwile, kiedy wyczerpana albo zła padam na kanapę i odpalam youtube ( czasami robię to też podczas sesji toaletowych:)). Co z tego mam? A czy muszę coś mieć? Traktuję tę czynność jako wypełnienie czasu, który czymś przecież wypełnić trzeba ( czas do śmierci;)). Zdarzają mi się chwilę, kiedy mam wyrzuty sumienia, że zamiast zajmować głowę czymś mądrzejszym albo po prostu zamknąć oczy i odpoczywać, bodźcuję swoją duszę miałkimi treściami. Zazwyczaj szybko odrzucam takie myślenie, bo i tak na co dzień za dużo się samobiczuję.

Jedną z vlogerek, którą oglądam dość regularnie jest Szusz. Kiedyś jeszcze zaglądałam do Andziaks, teraz zdarza mi się to już tylko sporadycznie. Odrzucił mnie wystrzelony w kosmos konsumpcjonizm. Zdaję sobie sprawę, że każdy influencer z zasady promuję rozdmuchaną konsumpcję, ale na kanale Angeliki i jej partnera zaczęło być jej za dużo, czułam jakbym oglądała ciągłe reklamy w przerwie jakiegoś filmu. 

U Szusz od kilku lat treści reklamowych jest zdecydowanie mniej. Weronika Jagodzińska, bo tak na imię youtuberce, od czasu rozwodu nagrywa głównie w domu, pokazując jak spędza czas w swoim mieszkaniu, co je, co kupuje, co gotuje, o czym myśli, dużo opowiada o swoich nastrojach, emocjach, energii. Szusz nie kryje się z tym, że chodzi na terapię, opowiada o zdrowiu psychicznym, o tym jak próbuje sobie radzić z rzeczywistością. Nie są to dla mnie treści, z których czerpię jakąś wiedzę czy inspirację, ale chyba sprawiają, że lepiej się sama ze sobą czuję. Weronika twierdzi, że nic przed widzami nie ukrywa, że pokazuje jak naprawdę wygląda jej życie. Traktuję te deklaracje z przymrużeniem oka, ale uważam, że jej vlogi są zdecydowanie bliższe prawdziwemu życiu niż filmy kręcone przez Andziaks czy innych topowych youtuberów. W jakiś sposób z nią sympatyzuję, wtedy kiedy mówi, że dziwnie się dziś czuje, że nie wie co jej jest, że nic jej się nie chce, że nie podoba jej się jak dziś wygląda, kiedy nagrywa z ręcznikowym turbanem na głowie w tle mając kuchenny bałagan. Chyba za dużo w mediach społecznościowych pozytywnych treści, piękna i ideałów nie do osiągnięcia. Szusz pomaga mi zejść na ziemię, kiedy scrollując Internet widzę dopieszczone wnętrza domów, uśmiechniętych ludzi albo kiedy czytam kafelki na Instagramie pod tytułem " jak być szczęśliwym?". Zdecydowanie nie zaczerpnę z nich dobrych rad i moje życie nie zmieni się tak szybko, jak szybko przeglądnełam te kafelki, ale na pewno szybciej lepiej się poczuję oglądając kolejny z jej vlogów. Ciekawe tylko jaki koszt emocjonalny ponosi Szusz za publikowanie swojego życie w Internecie i występowanie na arenie hejterów?

Oczywiście możemy też mówić o szkodliwości jej kanału, promującego zakupy w tanich sieciówkach, chińskich internetowych platformach sprzedażowych, ale po co? Żyjemy w świecie, który nam szkodzi, w rzeczywistości, która coraz mocniej miesza nam w głowach i w duszach. Czy mam potępiać siebie, że oglądam Szusz, a ją za to, że od  czasu do czasu pokaże co kupiła w tanim sklepie odzieżowym? Może na potępienie zasługuje jednak ktoś inny. Jesteśmy małymi pionkami na szachownicy wielkich kapitalistycznych koncernów. Nie zwalnia nas to z odpowiedzialności za siebie, za swoje codziennie życiowe wyboru, poczynając od miejsca i formy kupowania i konsumowania dóbr wszelakich na segregowaniu śmieci kończąc. Nie możemy się jednak obwiniać, za to, że świat płonie, bo zamiast używać przysłowiowych już papierowych słomek, wciąż pijemy Aperol z tych plastikowych, a zamiast czytać poradniki zero waste, oglądamy życie codzienne Szusz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Ćwiczenia z ciemności"

Swirszczyńska jest mocą