Pstrążna
Jesteśmy z K. w Kotlinie Kłodzkiej. Przyjechaliśmy tu na rowery. Jest ciepło, sucho, wiosennie. Ptaki śpiewają, a tu gdzie śpimy, nie dochodzą odgłosy cywilizowanego świata.
Właśnie wróciliśmy ze spaceru, dokoła sielskie krajobrazy, góry, łąki, lasy, polne ścieżki. Idylla.
Jest złota godzina, siedzimy przed naszym górskim domkiem . Trochę skłamałam, że nie słyszymy odgłosów cywilizacji, sąsiad właśnie odpalił traktor, ale to dla mnie akurat dość miły dźwięk, odsyła mnie na wieś. Taką spokojną i dobrą. Światło mającego wkrótce zajść słońca jest moim ulubionym rodzajem światła. Daje mi czystą radość z powodu bycia na tym świecie, możliwości gapienia się na zieleń i słuchania odgłosów przyrody. Z drugiej strony wiosenne i letnie zachody słońca wprowadzają mnie w lekki nastrój nostalgii, długie cienie rzucane przez rzeczy, drzewa, budynki, kamienie i ludzi nie pozwalają zapomnieć o cieniu, mroku, śmierci. Po złotej godzinie przychodzi zmierzch, chłód, ciemna noc. Ale po nocy przychodzi jasny poranek. Znowu ta cykliczność. Chyba trzeba ją polubić. I może zaakceptować. To chyba po prostu "Cień smutku" Stefanii Grodzieńskiej.
Mówię o cieniu smutku, który nie opuszcza nas od chwili urodzenia. Wystarczy popatrzeć na oczy małych dzieci. A więc cień smutku jest nie tylko wynikiem wiedzy o nietrwałości zadowolenia i niedoskonałości szczęścia. Cień smutku jest wszędzie. Tkwi w kącie pokoju, pod drzewem w parku, czepia się nawodnego krzaka, a czarny i ostry kładzie się pod tatrzańską skałką.

Komentarze
Prześlij komentarz