Czytajmy poezję!

 Po sobotnim pobycie w Karkonoszach znowu dopadło mnie przeziębienie. Ale i tak było warto wędrować, złote igły modrzewi, przedzieranie się przez zasypane suchymi liśćmi szlaki. Szelest pod butami. Najpiękniejsze były mgły, które z daleka wyglądają jak coś miękkiego i białego. Z bliska niestety już nie są aż tak przyjemnie, miękkość zamienia się w wilgoć a biel w ducha. Chmury i mgły to jedno z największych rozczarowań mojego dzieciństwa. Wierzyłam, że kiedyś, kiedy zdobędę jakiś wysoki górski szczyt uda mi się wskoczyć na chmurę, trochę na niej poleżeć, poszybować gdzieś niedaleko, przytulić się do niebiańskiej miękkości. Niestety, pamiętam jak dziś, jestem w górach z rodzicami i siostrą a mama  tłumaczy mi świat: to, co nas w tej chwili otacza to mgła. Jak to? To niemożliwe ! Ta przezroczysta wilgoć to chmura moich dziecięcych marzeń? Tak, to właśnie ona. Ech. Mimo tego rozczarowania wciąż uważam mgłę za coś magicznego, zupełnie nie z tego świata.

Ale ja dziś nie o tym. Od poniedziałku piję fervex, bo jako jedyny lek jest w stanie zastopować mój katar. A od wtorku czytam poezję. Sięgnęłam po Różewicza, Świrszczyńską, Bargielską a dziś odebrałam moje zamówienie z wydawnictwa Warstwy. Kończę właśnie Mer de Glace Małgorzaty Lebdy. Fervex i poezja okazały się dla mnie miksturą o zbawiennym działaniu. Już wiem, że saszetka leku zawiera feniraminy, które mają działanie uspokajające. W tym tygodniu nie jestem rozedrgana. Co dobrego przyniosła mi poezja? Myślę, że mnie ukoiła, przytuliła i pobujała w swoich czułych ramionach. Wyszeptała mi do ucha sporo słów pocieszenia, nasączyła mnie też pięknem, odwagą, ale i pokorą. Już wiem, co będę robić przez resztę listopada, grudzień i na pewno jeszcze cały styczeń: zakopywać w kocach, poduszkach i stosach tomików poetyckich. Podoba mi się to, co wiersze robią z moją głową, czytam, czytam i czuję nagły przypływ uczuć, najczęściej to wzruszenie, smutek albo proste westchnienie nad zwyczajnością i znikomością naszego życia. Żonglowanie słowami, frazami, przesuwanie znaczeń, eksperymenty słowotwórcze sprawiają, że zaczynam zupełnie inaczej myśleć, czuję, niemal fizycznie, jak w moim mózgu powstają nowe połączenia neuronalne. Najważniejsze w czytaniu poezji jest dla mnie uczucie ukojenia i poczucie bycia częścią jakiejś wspólnoty, której te słowa dotyczą. Jedności w znoju, trudzie, ale często i radości bycia na tym świecie. I jeszcze wzruszenie, bo ja lubię się wzruszać. Poezja powoli staje się moim sacrum. Brakowało mi w życiu czegoś WIELKIEGO.

Czytajmy poezję!

Widok na Karkonosze ze Skalnego Stołu


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Ćwiczenia z ciemności"

Vlogerka Szusz

Swirszczyńska jest mocą